piątek, 16 maja 2014

Akt 4.

A kolejne dni, mijały tak...Laura.
Uff, dotarła! Żałowała, że nie urodziła się w Jastrzębiu. Jest tu kolejny dzień i czuj się... jak u siebie! To jasne, chciałaby zobaczyć się z rodzicami... Ale nie. Nie chciała żeby ktokolwiek wiedział, że jest tutaj. Usiadła na ławce przy szpitalu. 
- Laura?- zapytała niska dziewczyna. Szczupła brunetka. 
- Zgadza się. Ty jesteś Mira, tak?- odparła podnosząc się i podając jej rękę.
- Tak, właściwie mam na imię Mirosława, ale Mira nie jest wsiowe. Więc, mamy jeszcze około pół godziny czasu. Mieszkam parę minut stąd. Chodźmy, zimno się robi- dziewczyna wzięła jedną torbę. Zupełnie jak Michał. Ciekawe co teraz robi. Ciekawe, czy jej szuka. Nie, przecież jej w ogóle nie zna. Jakby mógł jej szukać?! Była ciekawa jego życia. Miała tą świadomość, że już nigdy... chociaż nie, może kiedyś się spotkają... Koniec o Michale! Rzeczywiście, po paru minutach były na miejscu. 
- Proszę wejdź. Dostałam to mieszkanie w spadku, po mojej ciotce. Mój pokój jest tutaj, twój o tam! Wszystko jest do twojej dyspozycji. Bardzo cię przepraszam, ale zadzwoniłaś tak późno, i nie zdążyłam nic przygotować... W szafie, jest pościel, więc...
- Ok, ok, poradzę sobie. O której wracasz z pracy?- zapytała.
-  Jeju! Praca! Zaraz się spóźnię. Yyy, o siedemnastej powinnam być w domu- Mira uśmiechnęła się. Podała jej klucze. Otworzyła drzwi.- czuj się jak u siebie! Pa!- trzasnęła.
Wzięła głęboki oddech. Jest u siebie? Na razie, musi się zaaklimatyzować. Weszła do "jej" pokoju. Super! Zielony i błękit! Uwielbiała to połączenie. Zajrzała do szafy. Tak jak mówiła Mira, pościel była ułożona na spodzie. I tak minęło jej pół godziny.


Michał.
Zawiązał krawat drżącymi rękoma. Wiązanka leżała na stole, owiązana czarną wstążką. 09:00. Czas wychodzić. Szedł powoli. Nie spieszyło mu się. Miał w ogóle ochotę tam być? Zbliżał się do kościoła. Zobaczył karawan. Coś strasznego. Wszedł do środka. Trumna była zamknięta. Szedł coraz dalej i dalej... Zatrzymał się. Położył kwiaty na środku. Zdjęcie przedstawiało ją jako uśmiechniętą, pełną życia kobietę. Stał tam bardzo długo. 
- Michałku...- powiedziała mama Jowity. Odwrócił się. Miała lekko różowe policzki, ale nie wyglądała na osobę, która płakała całą noc- Usiądź z nami. Obok mnie i Huberta. Może lepiej się poczujesz.
- Nie, dziękuję. Ja postoję z tyłu. Nie wiem, co mam powiedzieć... Bardzo mi przykro...- odbąknął. 
- Michał, ja się cieszę że ona nie żyje. Wiemy, że nie wyszłaby z tego, a tak... nie czuje bólu. Znowu jest piękną zadbaną dziewczyną... Opiekuje się nami, uwierz mi. Msza się zaczyna. Może jednak usiądziesz..?- zapytała. 
- Nie. Nie mogę przyjąć tej... przepraszam.
Msza, cmentarz... Park. Pub. Jedna kolejka za drugą. Stracił ją. Leży teraz pod ziemią i nic. Nic więcej. 
- Przepraszam, panie Michale... Radzę panu przestać. Odstaw ten kieliszek Kubiak! Zaraz będą fotoreporterzy... Za pewne ktoś już powiadomił szczurów, o tym że chlejesz w najlepsze- powiedział barman. 
- Yhmm... Jasne. Jakieś drugie wyjście? Awaryjne?
- Za mną. Szybko.
Michał doczołgał się do domu. Jak to możliwe, że on, sportowiec najwyższych "lotów" wziął kieliszek i... chlup. Położył się na kanapie. Wziął telefon. Zadzwonił do Jowity. Na jej numer. Miał nadzieje, że usłyszy jej głos. Tak jak w "P.S. Kocham Cię". Usunięto numer. Najgorzej. Jeszcze raz. I jeszcze, i jeszcze... I za każdym połączeniem to samo! Zbyszek. Tylko on może go uratować. 
- Michał, uwierz mi, nie mam czasu!
- Gdzie ty ku*wa jesteś?!
- W Afryce. Co się głupio pytasz? Nie mogę przyjechać!
- Wiesz, upiłem się. Jestem tak nawalony, że nie mam siły oddychać. Chyba unmieram.
- Idź się Dziku wykąpać. Zimny prysznic jest jak lek na kaca! Misiek muszę iść. Dzisiaj nie zapisuję rachunku na moje konto. Cześć.
No fajnie... Nawet przyjaciel ma go gdzieś... Zimny prysznic? A niech się wali z tym prysznicem. Przybiegł do niego Czarek.
- Ohh, nie idziemy na spacer. Muszę się przespać... Zostajesz, czy uciekasz?- zapytał słabym głosem. Pies położył głowę na jego klatce piersiowej. Przykrył ich kocem i zasnęli. A Jowita... Jowita patrzyła na nich z góry. I uśmiechała się, jak nigdy dotąd. 


Laura.
Przyrządziła makaron. Z mięsem i sosem pomidorowym. Usłyszała trzask drzwiami.
- Laura? Jesteś?- zawołała Mira.
- Chodź, przygotowałam jedzenie. Makaron, może być?
- Pachnie pięknie... Dzięki. Opowiesz mi coś o sobie?- zapytała dziewczyna, nawijając niteczki na widelec.
- W wielkim skrócie... Mieszkałam w Lublinie. Studiowałam prawo. Na wakacjach poznałam Janka. Wiedziałam, że nic z tego nie będzie, ale on angażował się coraz bardziej. Oświadczył mi się. W dzień naszego ślubu, ojciec powiedział mi, żebym robiła to, aby później, nie żałować swojej decyzji. Wbiegłam do kościoła, powiedziałam Jankowi że go nie kocham. Zakupiłam bilet do Rybnika, później do Jastrzębia i... jestem- Laura wypiła szklankę wody.
- Wow! Jestem pod wrażeniem. Jak byłaś ubrana?- spytała z ciekawością Mira. Dziewczyna wstała i zaprosiła ruchem głowy Mirę do pokoju. Otworzyła szafę i pokazała zawartość.
- O JA CIE! Piękna!
- Prawda? Jeszcze mi się kiedyś przyda...- Laura rozmarzyła się. Książę na białym koniu? Nie... wystarczyłby giermek na ośle. Byleby uczucie, między nimi, było prawdziwe...



_____________________
Dzięki bardzo ;) W niedzielę kończę bloga. Myślałam, że coś z tego wyjdzie, ale widzę, klapa. Dobranoc.

2 komentarze:

  1. jaki koniec?! to się zareklamuj z tym blogiem! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie słowa dodają mocnego kopa ;) Nie, nie skończę. Będę pisać, bo pisanie to moja pasja, a nuż ktoś kiedyś będzie chciał wrócić do mojej twórczości :) Spokojnie, Laura będzie mieszkała z Michałem, ale jeszcze nie teraz. Wydarzy się sporo, co zadziała na ich relacje. Dziękuję bardzo :)

    OdpowiedzUsuń